Prezes Izby Rolniczej w Opolu Jerzy Sewielski podsumowuje półrocze działalności zarządu oraz tegoroczne zbiory. Izba mocno angażuje się w rozwiązywanie problemów opolskich rolników, do których należy pozyskiwanie nowych gruntów, ochrona upraw, odszkodowania klęskowe oraz sprawy społeczne.
Często pojawia się Pan w Warszawie, aby rozmawiać o sprawach opolskiego rolnictwa. Co usłyszał pan od ministrów na temat najważniejszych problemów rolnictwa?
– Miałem ostatnio okazję być w Sejmie na komisji rolnictwa. To było wspólne posiedzenie trzech komisji: klimatu, środowiska i rolnictwa. Głównym tematem było przywracanie naturalnych zasobów przyrodniczych z określonym celem na lata 2030, 2040 i 2050, zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej. Nakazuje ona Polsce w ciągu 2 lat przystosować się do przywrócenia tych zasobów przyrodniczych. Jeśli tak się nie stanie, UE nakaże nam przeprowadzić te działania. Według mnie, mocno to uderzy w działalność rolniczą, ponieważ docelowo chcą zalać 600 tys. hektarów dobrej, urodzajnej ziemi – tak zwanych torfowisk, które kiedyś zostały osuszone, aby gospodarstwa mogły prowadzić np. hodowlę bydła. W naszym regionie nie wiadomo jeszcze, jak i gdzie to zrobią. Wiceminister klimatu Urszula Zielińska powiedziała, że KOWR ma na tyle ziemi. To są jednak ziemie w zachodniej i południowej części kraju, natomiast najwięcej ziemi na torfowiska jest głównie na wschodniej ścianie Polski.
Wiemy, że wśród rolników jest tzw. “głód ziemi”. Jak Pan ocenia, w perspektywie w ostatnich kilku miesięcy, kwestie rozdziału gruntów będących w zasobach skarbu państwa. Czekają nas bowiem kolejne ważne etapy podziału tej ziemi, chociażby po TopFarms, co się przesuwa w czasie i wzbudza wiele emocji wśród rolników
– Według mojej oceny, są w tej kwestii bardzo duże zaniedbania sprzed kilku lat. Wiadomo było, że zgodnie z ustawą, która była przyjęta 13 lat temu, gospodarstwa, które nie wydzieliły tzw. 30-tek, miały 10 lat na wygaszenie produkcji i zwrócenie ziemi w całości. Wiadomo było, że gospodarstwa, które tego nie zrobiły, po prostu muszą oddać ziemie, a ostatecznie nie oddały. Teraz TopFarms ma przedłużone wydanie ostatniej transzy 4700 hektarów na rok. Poprzednia władza przedłużyła termin o rok, obecna władza przedłużyła o kolejne 12 miesięcy. W mojej ocenie, jest to łamanie ustawy, bo żadna dyrektywa nie powinna łamać ustawy. KOWR tłumaczy się, że nie ma ludzi i nie jest w stanie tego szybciej przeprowadzić. Uważam, że można było podziały zacząć robić wcześniej. Można było też spróbować podzielić grunty poprzez tzw. podziały umowne i dać ziemię rolnikom, żeby nie leżała odłogiem.
Pierwsze półrocze działalności Izby Rolniczej w Opolu można zaliczyć do bardzo intensywnych: spotkanie z ministrem rolnictwa, spotkania z rolnikami i wiele pism do ministerstwa. Wiele problemów wysunęło się na pierwszy plan, np. te związane ze szkodami wyrządzonymi przez dziką zwierzynę. Czy odpowiedzi ministerstwa są zadowalające?
– Byliśmy nawet w ministerstwie z powodu podziału ziemi, ale nie tylko. Mamy zastrzeżenia, co do działalności KOWR na poziomie centralnym. Powinno to być wsparcie rolnictwa zgodnie z nazwą, natomiast z jednej strony dyrektywami wprowadza się zmiany do ustawy i blokuje się dostęp do ziemi, na którą rolnicy czekają już bardzo długo. Z drugiej strony, rykoszetem uderza w rolników ustawa o tak zwanych “40-stkach”. Jesteśmy w trakcie rozmów z ministrem Czesławem Siekierskim o tym, w jaki sposób chronić rolników przed bankructwami właśnie z powodu nałożonych kar w wyniku tych “40-tek”. To tzw. “ustawa anty słupowa”, która miała zabezpieczyć rolników przed tak zwanymi słupami. Zgodnie z jej zapisami, rolnik nie mógł dzierżawić takiej kupionej ziemi od skarbu państwa, nie mógł sprzedać i nie mógł dać pod zastaw. Mógł to zrobić tylko za zgodą KOWR. Nie zawsze to się udawało. Niektórzy rolnicy nawet nie pomyśleli, jakie to może mieć skutki. Mamy takiego rolnika, który zmienił bank i nie powiadomił KOWR. Na dzisiaj ma 760 tys. zł kary, co oznacza praktycznie likwidację gospodarstwa. Dla mnie to niepojęte, że w Warszawie w KOWR, nikt nie chce podjąć decyzji, żeby obronić takiego rolnika. Opolski KOWR nałożył już kary na 10 mln zł rolnikom. To smutne, że musimy walczyć z takimi absurdami.
Opolszczyzna jest zagrożona ASF. W północnej części regionu już wyznaczono strefy zapowietrzone wirusem choroby. Izba Rolnicza w Opolu inicjuje działania, które mają zmniejszyć ryzyko rozprzestrzeniania się choroby, jak chociażby ostatnie spotkanie w Oleśnie.
– Rzeczywiście zorganizowaliśmy spotkanie w Oleśnie. Ale miałem tam przykład niezrozumienia ze strony części myśliwych. Ten obszar znajduje się w strefie niebieskiej, a dwie gminy znajdują się w różowej. Próbowałem coś zaradzić i poprosiłem myśliwych, żeby przyjechali na spotkanie, zaprosiłem też wojewodę. Ściągnęliśmy weterynarzy, przyjechał Wojewódzki Lekarz Weterynarii. W powiecie oleskim jest 38 tys. sztuk świń. Ludzie z tego żyją, bo tam są bardzo słabe ziemie. Z drugiej strony, ich hodowle zapewniają bardzo krótki łańcuch dostaw, co jest dzisiaj bardzo cenne. Okazało się, że nawet lekarz powiatowy apelował do myśliwych, żeby przyspieszyć zaplanowany odstrzał sanitarny, za który myśliwi mają dodatkowe pieniądze z budżet państwa. Mamy koniec sierpnia, a myśliwi mają zaledwie 50 procent sanitarnego odstrzału, a już powinno być ponad 50 procent. Myśliwi powiedzieli, że nie ma dzika. I to podejście jest dla mnie to jest niezrozumiałe. Musimy chronić tę hodowlę za wszelką cenę. Jeśli pojawi się tam czerwona strefa, to ci ludzie nawet zboża nie sprzedadzą. To ważne w kontekście polskiej żywności, bo mamy coraz mniej świń w Polsce. W ogóle, hodowla w zatrważającym tempie się kurczy. W powiecie nyskim ubyło ok 1,5 tysiąca sztuk krów mlecznych. Jak to widzę, to jestem przerażony. Powodem jest brak opłacalności takiej produkcji, restrykcyjne przepisy oraz brak pracowników. Znam przykład dużej firmy, która sprzedała udziały. Przyszedł nowy właściciel i od razu zapadła decyzja, że 300 sztuk krów jest do zabicia. Gdzie są związki hodowców bydła? Nie reagują, żeby to za wszelką cenę utrzymać.
Izba Rolnicza w Opolu zgłaszała także swoje propozycje i postulaty pewnych zmian w terminach i w kalendarzu programu azotanowego. Rolnicy chcieliby większej elastyczności stosowania nawozów, uzależnienia tych zabiegów od pogody, a nie kartek kalendarza.
– Teraz trudniej trzymać się sztywno kalendarza, czego chciałyby przepisy i rozporządzenia. Nie powinno to tak funkcjonować. Firmy ubezpieczeniowe też mają w ogólnych warunkach założenia związane stricte z kalendarzem. Według mnie, to powinno być wszystko według faz wegetacji roślin. Każdy rolnik wie, kiedy jechać w pole i co zrobić. Dzisiaj rolnictwo musi być naprawdę na wysokim poziomie, a wywrócona do góry nogami jest cała opłacalność produkcji.
Zna Pan również rynek ubezpieczeń. Rolnicy wielokrotnie zwracali uwagę na to, że towarzystwa ubezpieczeniowe nie chcą ubezpieczać upraw od tych zjawisk, które w zasadzie ostatnio najbardziej ich dotykają. Czy te dwa rozbieżne punkty widzenia są do pogodzenia? Zjawiska pogodowe są bowiem coraz bardziej intensywne i coraz bardziej niszczą uprawy.
– To się zmienia. Ostatnio rozszerzył się np. zakres roślin, które można ubezpieczyć. Przecież słonecznika 2 lata temu nie można było ubezpieczyć, a już można. Staramy się naciskać w tej materii na towarzystwa ubezpieczeniowe i częściowo się to udaje. Coraz większe są też dopłaty państwowe, np. niedawno mieliśmy 65% dopłat już mamy 70%. Musimy podglądać tendencje z innych krajów i szukać odpowiednich rozwiązań.
Dla Izby Rolniczej w Opolu okres wiosenno-letni to był też intensywny czas promocji polskich produktów żywnościowych – piknik wołowy, piknik wieprzowy, ostatnio piknik związany z warzywami owocami.
– Podjęliśmy się tego, ponieważ uważamy, że trzeba promować naszą żywność, ale też producenci płacą składki na fundusze promocji. Chcieliśmy pokazać te produkty mieszkańcom miasta, dlatego zorganizowaliśmy imprezy rodzinne w Opolu. Uważam, że te pikniki przyczyniły się troszeczkę do wzrostu świadomości dotyczącej konsumpcji polskich produktów – mięsa, owoców i warzyw.
Spójrzmy szerzej na problem związany z żywnością i bezpieczeństwem. Izba też była mocno zaangażowana w kwestie związane ustabilizowaniem sytuacji na rynku zbóż. Strajki rolnicze, które wiosną przetoczyły się przez Polskę też koncentrowały się wokół problemu napływu zbóż. Czy rolnicy są usatysfakcjonowani tym, co się obecnie w tej kwestii.
– W tej chwili sytuacja jest bardzo nieciekawa. Ceny mamy sprzed 20 lat. Najgorsze jest to, że przykładowo nie ma do dziś załatwionej sprawy z certyfikacją rzepaku, żeby można go było przerabiać na biopaliwa. Zgłaszaliśmy to na spotkaniu z ministrem rolnictwa. Dlatego też mamy tak niską cenę. Cena zboża pomimo tak niskich zbiorów, bo ten rok jest tragiczny, też nie rośnie. W kwietniu mieliśmy mróz, który zniszczył krzewy, drzewa, ale też mocno ucierpiały zboża. Jęczmień zimowy, gdzie powinien sypać po 8 ton, sypał 4- 4,5 tony. Mróz załatwił jedno, później regionalnie susza się nałożyła. Nie wszędzie deszcze przechodziły tak, jak mają przechodzić, co poskutkowało, że nie było tych zbiorów. Nie ma też cen i to ludzi właśnie zastanawia, dlaczego tak się dzieje. Przez Polskę z Ukrainy w tej chwili nie przejeżdża dużo zboża, bo Ukraina ma otwarte porty czarnomorskie, natomiast zboże gdzieś idzie chyba w koło i wraca. Poza tym, nie ma aż takiego zapotrzebowania, nie wiem jak to się zakończy. Bardzo trudny rok dla rolników.
Jakie są tegoroczne zbiory? Czy rolnicy wchodzą w dożynki w dobrych nastrojach?
– Niespecjalnie, nawet u nas na samym początku wpłynął wniosek, aby ograniczyć zabawy na dożynkach. W tej chwili słyszę, że w województwie dolnośląskim też rolnicy apelują, żeby ograniczyć huczne zabawy na dożynkach i ograniczyć się do mszy świętej, bo to ostatnio jest smutny dla nich okres.
Na czym Izba Rolnicza w Opolu będzie się koncentrowała w ciągu najbliższych tygodni i miesięcy?
– Nadal będziemy się koncentrować na podziale ziemi. Zobaczymy, na ile nam się uda wzmocnić gospodarstwa rodzinne, bo dzisiaj jeżeli się ich nie wzmocni, to ci ludzie nie będą mieli z czego żyć. A mamy bardzo dużo właśnie takich małych gospodarstw. Procedujemy też w tej chwili statut pod założenie fundacji przy izbie, aby pozyskać nowe zewnętrzne środki finansowe. Dzięki temu izba będzie mogła w jakimś innym wymiarze mogła chronić rolników i się rozwijać. Większość izb ma coś takiego i zarabiają. Ostatnio np. byłem gościem walnego zebrania Związku Rolników Śląskich, chcieliby żebyśmy dofinansowali wyjazd młodych rolników do Niemiec. Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Jakieś nowości trzeba pozyskiwać z każdej strony, a młodzi niech się uczą.
Kilka lat temu izba mocno eksponowała problem zgłaszany przez starszych rolników, a mianowicie – brak następców. Młodzi nie chcieli podejmować działalności rolniczej. Czy coś się tutaj zmieniło?
– Jest sporo młodych rolników, chociaż nie wszędzie. Kiedy jeździłem po radach powiatowych Izby Rolniczej w Opolu, to jednak widać te młode twarze i zaangażowanie. Ci ludzie chcą jednak pracować na ojcowiźnie. Chociaż z drugiej strony wiem z ARIMR, że jest małe zainteresowanie np. naborem premii na młodego rolnika. Nie wiem, z czego to wynika. Może to tylko chwilowe.
źródło: Izba Rolnicza w Opolu