Izba Rolnicza w Opolu wyróżnia się spośród innych samorządów rolniczych intensywną współpracą z organizacjami łowieckimi. Najwięcej sporów budzi szacowanie szkód łowieckich. Opolska izba uważa, że lepiej mediować i wyjaśniać niż antagonizować. Dlatego przy każdej okazji (zebrania z rolnikami, konferencje, oficjalne uroczystości) w IR w Opolu pojawiają się myśliwi, którzy wspólnie z rolnikami rozpoznają  i rozwiązują problemy. W ocenie łowczych, sytuację niestety komplikuje ustawa Prawo łowieckie, która w wielu punktach jest trudna do zrealizowania.

O opinię poprosiliśmy sekretarza Okręgowej Rady Łowieckiej w Opolu Jarosława Kuźmińskiego i Wojciecha Plewkę przewodniczącego Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Opolu.

IR w Opolu: – Na czym dzisiaj opierają się relacje rolników i myśliwych?

Wojciech Plewka: – Dokumentem, który jest punktem wyjścia do dyskusji jest obowiązująca ustawa o szkodach łowieckich. Wyjaśniam rolnikom, że jesteśmy wszyscy w trudnej sytuacji, ale jeśli będziemy razem działać, to będziemy się dogadywać. Za ubiegły sezon wypłaciliśmy prawie 3,5 miliona złotych odszkodowań opolskich rolnikom. To jest znacząca kwota. Są koła, które już osiągnęły wynik ujemny i istnieje zagrożenie z płatnością wyrządzonych szkód. Jeśli koło traci płynność finansową to oznacza, że nie będzie mogło użyć wystarczających sił do prowadzenia właściwej gospodarki łowieckiej. Dlatego liczymy na współpracę z rolnikami. Nie chcę doprowadzić do porzucenia obwodów łowieckich. Jeśli rolnicy sądzą, że ktoś weźmie ten obwód, to są w błędzie. Nikt nie bierze obwodu, który ma tylko szkody łowieckie a stan zwierzyny jest bardzo słaby.

-Jaka Pan ocenia procedury szacowania szkód?

 

– Są bardzo skomplikowane. Przez różne pomysły, kto ma się włączać w szacowanie szkód. To jest nie do przeskoczenia. Było i powinno być dalej, że w szacowanie szkód zaangażowani są właściciele gruntu, dzierżawca obwodu łowieckiego i możemy się posiłkować ludźmi o dużej wiedzy, na przykład przedstawicielami izb rolniczych, ale nie inaczej. Obecnie wciągnięto w to sołtysów. To są ludzie nieprzygotowani do szacowania szkód. Każdy przeciętny myśliwy z kilkuletnim stażem przewyższa ich wiedzą. Sołtysi nie wiedzą jak mają się zachować podczas szacowania. Poczyniliśmy starania, aby wszyscy dzierżawcy obwodów łowieckich korzystali z rzeczoznawców. Taki ekspert musi wykonywać szacowanie sprawiedliwie dla dzierżawcy obwodu łowieckiego i dla rolnika. Z takim człowiekiem możemy podpisać jakiekolwiek porozumienie i to już się dzieje. W tej kwestii nie ma problemów na Opolszczyźnie.

-Kiedy myśliwi są najbardziej obciążeni?

– Zależy od pory roku. W czasie wysiewu kukurydzy od kwietnia do maja, myśliwi z danego rejonu “nie mają spania”, bo muszą pilnować pól, żeby wyszły te dwa liski, wtedy dzika już nie interesuje ten zasiew i czeka aż kukurydza będzie mleczna, wtedy wróci. Najgorzej, że kukurydza dochodzi do granicy lasu, siedząc na ambonie nie widzimy tego dzika, że on już znalazł się w kukurydzy. W tej kwestii mamy trudności z dogadaniem się z rolnikami, żeby na dwa siewniki zasiali mieszankę na paszę, owies (jest coraz więcej koni w prywatnych hodowlach). Jeśli jest pozostawione przejście co najmniej 20 metrów od granicy lasu, to kiedy dzik wychodzi z lasu od razu go widać. Rolnicy kiedyś siali pod lasem inną uprawę, bo mieli bydło. Poza tym bardzo dużo dróg przy lasach zostało zaoranych.

Obecne ilości dzikiej zwierzyny to efekt zmiany struktury zasiewów, jaka nastąpiła w ciągu ostatnich 30 lat. Takiego zdania jest sekretarz Okręgowej Rady Łowieckiej w Opolu Jarosław Kuźmiński.

IR w Opolu: – Czy myśliwym udaje się wykonać założone plany?

Jarosław Kuźmiński: – 20 lat temu szacowano, że w Polsce bytuje około 80-ciu tysięcy dzików. Dzisiaj wykonaliśmy plan w postaci 360 tysięcy odstrzelonych. Liczebność zwierzyny wzrosła, a mimo że winę za ten stan przypisuje się wyłącznie myśliwym, musimy wziąć pod uwagę, że równolegle do tego procesu rozmnażania się zwierzyny zachodziło takie zjawisko jak restrukturyzacja upraw rolnych. Uprawy rolne 30 lat temu to zupełnie coś innego niż teraz.

-Jak wyglądają dzisiaj te uprawy?

 

– Obecnie dominują uprawy wielohektarowe, wysokobiałkowe, kukurydza, rzepak, które dają zwierzynie schronienie. Przez dłuższą część roku dziki mają paszę podaną jak na dłoni. Ponadto grzyby, które potrafią wyhodować się na pozostałościach kukurydzianych zawierają jeden z hormonów, powodujący większą płodność dzików. Kiedyś ten cykl rozrodczy dzików występował raz w roku, do tego była duża upadalność, były też cięższe zimy. Teraz przy takich zimach, jakie mamy nastąpiło ocieplenie klimatu. to spowodowało, że warunki są sprzyjające. Zwierzyna przeniosła się z lasu do upraw kukurydzy na ogromnych obszarach, gdzie nikt nie zakłóca jej spokoju. Nawet rolnicy w czasie wegetacji nie wchodzą na pole.

– Co w tej sytuacji mogą zrobić myśliwi?

– Myśliwi mają utrudnione zadanie, ponieważ nic nie widać, a nie można strzelać do nierozpoznanych celów. Dlatego niechętnie wyjeżdżają w teren w celu pozyskania dzików, bo jest to niemożliwe w tym okresie. Duża jest też przeżywalność prosiaków. Normy odstrzałów dla myśliwych są coraz większe, a warunki coraz trudniejsze. Dlatego bardzo ważna jest współpraca z rolnikami. Chcemy wychodzić naprzeciw oczekiwaniom rolników, ale musimy też rozmawiać i mówić rolnikom, jakie my mamy oczekiwania. Mam nadzieję, że to zaowocuje lepszym pozyskaniem zwierzyny.

 – Wprowadzenie ustawy zmieniło warunki działania łowczych?

– Nie ma w Polsce zawodu myśliwego. Robimy to zupełnie społecznie. Myśliwych ciągnie natura do lasu. Myśliwi wiedzą też, jaka powinna być struktura zasiewów, doradzają rolnikom. Faktem jest, że zwierzyny przybyło w ostatnich latach, a my nie mieliśmy tak wzmożonego odstrzału. Dodatkowo, przy nowelizacji ustawy wprowadzono wiele ograniczeń, które defacto idą w parze z tym, że zwiększają się szkody i zwiększa się ilość zwierzyny. Jeśli ogranicza się miejsca polowania, zabrania się szkolenia psów myśliwskich, i wprowadza trudne do zrealizowania procedury szacowania szkód, to wszystko powoduje, że nasza aktywność jest coraz trudniejsza.

-Dzikie zwierzęta pojawiają się coraz częściej w okolicach osiedli ludzkich i w miastach. Dlaczego tak się dzieje?

 

– Bez regulacji i ingerencji człowieka nie jesteśmy w stanie zachować bioróżnorodności na znośnym rolniczo i dla gospodarki leśnej poziomie. Cały rozwój infrastruktury powoduje, że my zabieramy tereny z naturalnych ostoi zwierzyny, a ona musi się jakoś dostosowywać. Zwierzyna znajduje też ostoję w parkach. Budując drogi naruszamy też naturalne szlaki migracyjne, co powoduje, że ta zwierzyna jednak jest i ma ona dzisiaj lepsze warunki do bytowania. Polska jest krajem o największej bioróżnorodności gatunków rodzimy w Europie. Chcemy to przekazać potomnym, ale w takiej ilości, która nie spowoduje zakłóceń na styku cywilizacji i natury. Chcemy, żeby to wszystko ze sobą współgrało.

– Jak ocenia pan współpracę z Izbą Rolniczą w Opolu?

– W terenie, gdzie są myśliwi i rolnicy, oni się muszą dogadywać. Na szczęście, Izba Rolnicza w Opolu i Okręg Polskiego Związku Łowieckiego zawsze przywiązywały wagę do rozwiązywania problemów u ich źródła.