Epidemia koronawirusa dotyka również rolnictwo. O ile na mniej zaludnionej wsi, łatwiej jest zachować dystans społeczny, to branża rolnicza dotkliwie może odczuć brak pracowników sezonowych oraz zamknięcie wielu rynków zbytu swoich produktów. Starajmy się wspierać rodzimych producentów – apeluje Prezes Izby Rolniczej w Opolu Marek Froelich. 

Izba Rolnicza w Opolu: W jaki sposób polskie rolnictwo odczuwa epidemię koronawirusa SARS-CoV-2?

Marek Froelich: – Jako mieszkańcy wsi, jesteśmy w lepszej sytuacji niż mieszkańcy miast, bo nasz dom to całe obejście, więc mamy gdzie spacerować. Nie jesteśmy wyłączeni z pracy, bo specyfika zawodu powoduje, że musimy pracować w rytmie przyrody. Jeśli pozostali mieszkańcy chcą mieć żywność, to ktoś musi tę żywność wyprodukować. Na ile przyroda pozwala, nie zaniedbujemy swoich czynności i pracujemy.

Jaka jest wiedza rolników na temat wirusów?

– Rolnicy mają do czynienia z wirusami już od dobrych czterech lat. Prowadzimy działania zapobiegawcze związane z rozprzestrzenianiem się wirusowych chorób zwierzęcych jak: Afrykański pomór świń (ASF), ptasia grypa. W przypadku rolników temat wirusów jest bardzo dobrze znany i wszystkie zachowania, które wiążą się z przestrzeganiem surowych zasad bezpieczeństwa zostały rolnikom wpojone. Słowo “bioasekuracja” w rolnictwie jest odmieniane przez wszystkie przypadki, co powoduje, że rolnicy są wyjątkowo ostrożni, są przygotowani i wyedukowani. I tylko starajmy się, żeby osoby, które przyjeżdżają do nas z zagranicy, stosowały się do kwarantanny, bo to właśnie z tych krajów, gdzie odnotowano większą liczbę zakażeń koronawirusem, może przyjść zagrożenie dla naszych rodzin. 

Jaki wpływ na produkcję rolniczą będzie miała pandemia koronawirusa? 

– W przyszłości możemy się spodziewać perturbacji, wynikających z tego, że gdyby załoga firm przetwórczych, z jakiś przyczyn została zamknięta w kwarantannie, firmy przetwórcze i rolnicy mogą mieć problemy ze sprzedażą swoich płodów rolnych. Kolejna sytuacja to transport, który może zawodzić ze względu na obostrzenia graniczne. Towary mogą nie docierać z zagranicy. Polska jest dużym eksporterem, jeśli chodzi o wołowinę to już widzimy, że będzie problem, bo gros naszej wołowiny wyjeżdża do Włoch i ten rynek się zamknął. W przypadku wieprzowiny nie ma takiego problemu, produkujemy mniej niż sami spożywamy. Może się nie udać również eksport drobiu. 

Na temat przenoszenia koronawirusa krąży wiele nieprawdziwych informacji…

– Te mity, że koronawirus przenosi się, przez żywność, to zupełnie inna kwestia. Tu jednak nie ma najmniejszych obaw, że żywność może być czynnikiem przenoszącym wirusa i powodującym chorobę. Z kolei powinniśmy się nastawić na kupowanie towarów o długim terminie ważności, żeby do minimum ograniczyć wizyty w sklepach, bo wirus rozprzestrzenia się drogą kropelkową i każda wizyta w sklepie to większe ryzyko. Liczę również na pomoc mieszkańców wsi z zakresie używania środków higienicznych. Profesjonalne maseczki ochronne zostawmy służbie zdrowia, my możemy się wyposażyć w maseczki zrobione nawet własnymi rękami, one w gospodarstwach też będą skuteczne.  

Czy rolnictwo może odczuć problemy z brakiem pracowników? 

– Trudności z pozyskaniem pracowników do zbiorów już zaczynają być odczuwalne w Europie i w Polsce. Sezonowa siła robocza z zagranicy, może do nas w tym roku nie przyjechać. Niedługo zaczną się zbiory szparagów, i tutaj jest poważne zagrożenie, że nie będzie miał kto tego zebrać. W tym kontekście, szczególnego znaczenia nabiera hasło: “dobre, bo polskie”, bo musimy sobie wzajemnie pomóc. Okazuje się, że wieś jest na dzisiaj najbezpieczniejszym miejscem do przetrwania tej narodowej kwarantanny, bo małe zaludnienie działa w tej chwili na naszą korzyść. Jest bowiem łatwiej zachować wszystkie ograniczenia nałożone przez sanepid. 

Dzisiaj ważna jest edukacja dotycząca budowania wewnętrznej odporności organizmu na wszelkie patogeny. Jeśli odporność będzie słaba, to łatwiej koronawirus będzie się rozprawiał się z naszym organizmem. Przysłowiowe recepty “babuni”, to jest to, o czym dzisiaj powinniśmy sobie przypomnieć, patrząc na kolejki w aptekach. 

Samorządy rolnicze alarmowały kilka dni temu, że nie ma opracowanych procedur postępowania, gdy zachoruje rolnik – hodowca. Co robić w takiej sytuacji? 

– Niestety, nie ma rozwiązań. Wprost napisano, że rolnicy mają szukać sąsiedzkiej pomocy,  co naszym zdaniem jest mało wykonalne w przypadku wielkich hodowli. Kwarantanna w przypadku zawodu rolnika, nie istnieje. Rolnik może po własnym obejściu chodzić, pod warunkiem, że mu zdrowie na to pozwoli. Jeśli zachoruje, nie będzie w stanie tych zwierząt wykarmić i tutaj żadne procedury nie zostały wyznaczone. Wejście na objęte kwarantanną obiekty osób trzecich, może powodować rozprzestrzenianie się wirusa. Nie ma procedur, które mogłyby zadziałać w takim wypadku. Jeśli rolnicy między sobą się nie zorganizują, to nie widzę szansy, aby ktoś mógł zadziałać. Wiem, że była propozycja, aby wojsko lub służby terytorialne wtedy wkraczały, ale znając życie jest to mało prawdopodobne. 

Media informowały ostatnio, że samorządy lokalne chciały zamykać targowiska owocowo-warzywne ze względu na epidemię. Spotkało się to z protestem rolników. 

– Trudno się dziwić rolnikom, jest to bowiem ważny punkt zbytu towarów pochodzenia rolniczego i w obecnej sytuacji również istotne źródło dochodów rolników. Izba Rolnicza w Opolu jest za tym, aby zastanowić się, jak takie targowiska zorganizować, aby zminimalizować zagrożenie. Działania samorządów powinny iść w kierunku zabezpieczenia septycznego i zapewnienia środków dezynfekcyjnych. Skoro udało się to zrobić w sklepach, dlaczego tego scenariusza nie przenieść na targowisko?

Jako rolnicy apelujemy do społeczeństwa – starajmy się wspierać rodzimych i lokalnych producentów żywności. Ten towar, który płynie w tej chwili z zachodu, jest coraz droższy oraz obarczony ograniczeniami transportowymi. Polscy producenci potrzebują teraz pomocy w postaci konsumpcji ich produktów. Chcemy podkreślić, że my rolnicy nie mamy najmniejszego wpływu na szalejący wzrost cen, dla nas zupełnie nieracjonalny. Są miejsca, gdzie artykuły potrafią nieoczekiwanie drożeć, a rolnicy nie mają z tym nic wspólnego.